Strona:Bruno jaśeński - psalm powojenny 01.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bruno jaśeński.

PSALM POWOJENNY

motto:
»ręce myć, gębe myć,
sukńe prać, — ńe będźe znać...«
Wyspiański.

Już dawno, Pańe, duh muj gotuw
i pszyszłość czeka uśmiehńęta, —
w rytmicznym hszęśće kulomiotuw
idą czerwone moje święta!

Do pulsującyh tętńic ulic,
gdźe tłum pszewala swoje tważe,
pszypadłem uho swe pszytulić
i słyszę głuhy huk wydażeń.

Już śę zakończył wielki raut,
na kturym były luduw scysje.
W ubranyh w kwiaty kebah aut
już odjehały wszystkie misje.

Ńe będźe więcej huku dźał,
świstu szrapneluw i mitraljez.
Ńeh tańczy ten, kto dotąd drżał, —
na ńebie dźiśaj wielki bal jest.

Wszyscy, jak byli, mieli rację,
dowieść im tego spory trud był.
Pan Bug pojehał na wakacje
i święći w raju grają w foot-bal.

Ńikt ći ńe pluńe kulą w tważ,
ńikt ći już żeber ńe połamie.
Cuż taką głupią minę masz
ty ńeodrodny braće hamie?

Napracowałeś śę, jak koń,
na bżuhah wart stępiłeś bagnet, —
możeće złożyć w kozły broń,
więcej was, braća, ńe zapragnę!

W kipiącyh tłumah rojnyh świąt,
pod zgżebnym suknem bluz roboczyh,
po nocah, we śńe, ńe wiem skąd
widzę płomienne wasze oczy!

Od poćiskami zrytyh łąk
po szpaltah grobuw pszeszła kolej.
Może wam plamy krwawe z rąk
obmyje cjank lub witryolej.

Coś śę tu stańe, coś śę stańe...
W powietszu zawisł strahu tuman.
Słyszę dalekih buż błyskańe,
co w żyłah krew spiętszają tłumom!

Na placu sklepikaże pospieszńi i dźwńi
spuszczają z ćężkim hukiem żelazne żaluzje,
ći sami co pszed rokiem z za węgłuw sztywńi
patszyli, jak armaty waliły im w gruz je.

Po asfalće spieczonym i rudym, jak krew,
gromady bladyh ludźi, biegnącyh pszez bulwar,
howają śę za kępy suhotńiczyh dżew,
kture zeszłą jeśeńą opłukał kul war.

Ulicami spieńonymi miasta
biegł człowiek, z włosem rozwianym
i kszyczał:
Ludźe! czas nastał!
Obmyjće dusze z gżehuw, pszywar!
Oto nawiedźił kraj Pan!
Złość leży ńeżywa!
Myjće śę mydłem kneippa!!

Na opuszczonym placu Mur & Merelis
tyśącem witryn w pszerażeńu szczękał.
Kobiety, wćiskając śę zpowrotem w dekolty kryz,
udeżały, jak w febże, o szczękę szczęką.

Z trotuaruw, jak z żyznej, podlanej gżędy
podnośiły śę białe i fioletowe kwiatki.
Ludźe, padając na tważ, kszyczeli: ńe będę!
i płakali ńewiadomo nad kim.

Na źelonyh karuzelah bladźi policjanći
gońili złodźejuw na drewńanyh końah.
Panowie, zatszymajće śę, pszestańće!
Panowie, zapomńijće o ńih!

Toważysze tramwajaże, ńe tszeba płakać!
Wstydźće śę maće łzy na wąsah.
Dźiś będźemy, jak piłki, pod ńebo skakać.
Poprowadzę was wszystkih w czerwonyh pląsah!

Hrystus zginął, ńe pszyjdźe wam gżehuw odpuścić,
kiedy od ćężkih haubic pujdźeće za pługiem.
Odpuszczajmy swoje ńeprawośći,
cału my usta jedńi drugim.

Patszajće, patszće, jaki dźiwny cud!
Jaka cudowna szalona nowina!
Pszed lustrem tańczę wtył i wpszud,
na prawo, na lewo śę kręcę
to jest naprawdę, nagle, pierwszy raz:
ja mam ręce, my wszyscy mamy ręce!
Para cudownyh kiszek u ramion nam dynda!
Możemy je zginać, rozginać,
podnośić, opuszczać ile kto hce,
powiedzće, powiedzće sami
jaka to wspańała winda!
A ja mam także palce,
kturymi hwytam i jem
i nogi, na kturyh tańczę!