ga, panie Trylski! Drzwi na oścież otwarte. Nie mnie brać na kawały. Naprzód, w tempie walczyka“).
TRYLSKI (nagle staje, spogląda na dwie milczące, groźne postacie Pytla i Podołka, którzy wstali z miejsca): Rany boskie, Pytel! (Wybiega).
LOLA: Ależ, panie Trylski. (Patrzy na Pytla i Podołka). Dzień dobry szanownemu zgromadzeniu.
PYTEL: Hm. Dzień dobry. Ja panią jakoś często w ostatnich czasach — hm — widuję...
LOLA: Cala przyjemność jest po mojej stronie.
PYTEL: Pani jest — o ile mnie pamięć nie myli — z kabaretu?
LOLA: Tak. A pan jest — o ile mnie pamięć nie myli — z uniwersytetu?
PYTEL: Tak. Ktoś się o pani wyraził, że pani jest Terpsychora i dodał określenie bardzo nieprzychylne... wsze... te... to jest — przewrotna?
LOLA: O panu ktoś się wyraził, że pan jest Aleksander i dodał określenie bardzo nieprzychylne — Macedoński. Ludzie w ogóle dużo gadają, bo są plotkarze.
PYTEL: Tak. Obserwacja jest dość ścisła (wyjmuje notes). Nazwisko pani brzmi, jeśli się nie mylę, Miss... Missisipi?
LOLA: Przeciwnie, Zambezi...
PYTEL: Aha (notuje). Pani... Przepraszam, nie wiem, jak zanotować? Pani? panna? Proszę się nie krępować i odpowiadać śmiało. Pani jest zamężna?
LOLA: Zamężna, bezdzietna, lat 24, znaki szczególne: pieprzyk na prawym ramieniu. Wystarcza?
PYTEL: Dziękuję (pisze). Wyjaśnię pani natychmiast dlaczego mnie niektóre szczegóły interesu-