GORDON: Tak! tak! Szczęście docenta... (przez chwilę sam. Porządkuje papiery).
Aha, to pani? List pani oddała?
PRZETAKOWA: Oddałam, proszę pana doktora.
GORDON: A kartę Podołek przybił na tablicy?
PRZETAKOWA: Przybił, proszę pana doktora. Panowie studenci nas otoczyli. Pytali się, dlaczego wykłady odwołane. Powiedziałam, że pan wyjeżdża.
GORDON: Dobrze.
PRZETAKOWA: Bardzo się panowie studenci zmartwili. Ta panienka, co to pan wie, blondynka, co tu wczoraj była...
GORDON: Wiem, przypominam sobie (wzdycha).
PRZETAKOWA: A już najwięcej się martwił taki jeden brunet, blady na twarzy. Trylski na niego wołali, czy jakoś.
GORDON: A tak, Trylski.
PRZETAKOWA: Bardzo go to obeszło. To to tak? — powiada. Takie porządki — powiada. — Jak ja chcę chodzić na wykłady, to je odwołują? powiada. — Do chrzanu z takim kontredansem, powiada. Ja tu zaraz porządek zrobię — powiada. Bardzo się martwił.
GORDON: Widzi pani, jak mnie słuchacze cenili, co?
(PRZETAKOWA wychodzi i wraca — 2 bilety wizytowe).