Strona:Bruno Winawer - Roztwór Pytla.pdf/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dwa kajety z obserwacjami... Ale może mi pan najpierw powie, co mi pan dziś rano miał do powiedzenia? Mam niewiele czasu. Spieszę się na wykład.

GORDON: Co miałem do powiedzenia? Chciałbym panią prosić, panno Miro, żeby pani — bez względu na to, co pani o mnie powiedzą, bez względu na wszystko! — żeby pani wierzyła we mnie, żeby pani mi ufała...

MIRA: Ależ naturalnie. Ja mam olbrzymi szacunek dla pana, dla pańskiej wiedzy i wierzę i ufam. — Ale z tych badań moich nic nie wynika! To, oczywiście, moja wina, nie pańskiego kierunku, ale nic, absolutnie nic nie wychodzi.

GORDON: W nauce tak zawsze. To właśnie dowód, że pani jest na dobrej drodze! Przez długi czas nic się nie udaje, aż — nagle — pewnego poranku — natura uchyli wstydliwie zasłonę i ukaże swe oblicze (bierze jej rękę) takie cudne oblicze, o habrowych przeczystych oczach... w obramowaniu takich cudnych, złocistych włosów...

PERLMUTTER (patrzy zdziwiony): Gordon, co ty gadasz?

GORDON (daje znak, żeby nie przeszkadzał). Tak, panno Miro!...

MIRA: Hm. Niezupełnie rozumiem. Więc pan sądzi, że ze mnie jeszcze coś może być, mimo, że mi się wciąż doświadczenia nie udają?

GORDON: Doświadczenia, to jeszcze nie wszystko, panno Miro. Mnie się ważniejsze rzeczy nie udają. Od kilku tygodni próbuję powiedzieć coś — powiedzieć, że — i ciągle mi się nie udaje! Panno Miro, dlaczego ja, który wobec 50⸗ciorga słuchaczy płci obojga, mówię bez zająknienia, wobec pani tracę swadę zupełnie... Panno Miro... (całuje jej rękę)...