GORDON (patrzy za nim przez chwilę — rusza ramionami. Dzwoni, dając sygnał. — Wchodzi PODOŁEK).
GORDON: Podołek! Niech mi Podołek przyniesie mój kitel.
PODOŁEK (zwolna i majestatycznie idzie do pokoju Gordona po prawej. Wraca z kitlem, wyjmuje znacząco zegarek⸗cebulę i poczyna nakręcać).
GORDON: Co tam? Czy Podołek ma co do nadmienienia?
PODOŁEK: Nie, nic. (Przykłada zegarek do ucha). Chodzi. Myślałem, że dziewiąta, bo pan doktór przyszedł. Jak ten czas czasami płynie. (Wychodzi).
(GORDON kładzie kitel — próbuje zabrać się do pracy — ustawia coś, ziewa).
(Wchodzi PERLMUTTER — jest uczesany, przystrzyżony, wicherek wciąż jednak sterczy. Ale krawat jest już porządniej zawiązany).
GORDON: A, Perlmutter! Jak się masz!
PERLMUTTER (widocznie zagniewany): Dobrze. (Lokuje się przy stole po lewej, poczyna coś oglądać przez mikroskop).
GORDON: Cóż, odprowadziłeś ją?
PERLMUTTER: Odprowadziłem.
GORDON: A jej kufry odesłałeś do hotelu? (Zbliża się do jego stoiu).
PERLMUTTER: Odesłałem.
GORDON: A czego tak pachniesz?
PERLMUTTER: Bo mi się tak podoba.
GORDON (ujmuje go za ramię i odwraca łagodnie ku sobie): Słuchaj⸗no stary. O co ty właściwie masz do mnie pretensję?