dzieńczych, — jej kibić, puszcza się w tan zalotny z wyżej wzmiankowaną wszeteczną Terpsychorą, inaczej panną Lolą Zambezi...
PYTEL: Zaraz! Zambezi? Lola? Znam ją, widziałem ją!
TARSKI: Co? Gdzie? Kiedy? Przecież nie w kabarecie?
PYTEL: Nie. W mieszkaniu doktora Gordona. Dziś rano.
TARSKI: W mieszkaniu? W jego mieszkaniu? (opada na krzesło). To... więcej, niż przypuszczałem...
PYTEL (dzwoni): Podołek, szklankę wody!
TARSKI: Dziękuję, dziękuję... nie trzeba. Już przeszło.
I cóż wy teraz zamierzacie uczynić, kolego Pytel?
PYTEL: Ja?
TARSKI: Tak. Jakie kroki macie zamiar przedsięwziąć?
PYTEL: Ja?
TARSKI: Tak. W jaki sposób chcecie załatwić aferę doktora Gordona?
PYTEL: Załatwić? Co tu właściwie jest do załatwiania? Nie rozumiem.
TARSKI: Jak to? Jeszcze nie rozumiecie? Nie zdajecie sobie sprawy z groźnej sytuacji? Nie rozumiecie, że na ciele profesorskim ukazała się plama, która jest oznaką gangreny... I że należy działać energicznie?
PYTEL: Przepraszam was, kolego Tarski, ja nie jestem jurystą i nie dorosłem do waszej swady ora-