PRZETAKOWA: Niech się dzieje, co chce. Wszystko jedno. Ja wchodzę! (Naciska klamkę, szeptem ). Drzwi niezamknięte...
PERLMUTTER: Tak! Drzwi są absolutnie niezamknięte, zwłaszcza od chwili, gdy je pani otworzyła.
PRZETAKOWA: Boże, Boże... (z nagłą determinacją). Co tam, idę. (Wchodzi do sypialni, słychać okrzyk grozy, wraca po chwili, blada). Panie doktorze, panie doktorze!
PERLMUTTER: Co? Co? Co takiego?
PRZETAKOWA: Panie doktorze... pan doktor... pana doktora... panu doktorowi...
PERLMUTTER: Przez litość! To nie jest czas na deklinacje gramatyczne. Co się stało?
PRZETAKOWA: Panie doktorze... z panem doktorem...
PERLMUTTER: O panu doktorze! Niech pani już raz skończy z liczbą pojedyńczą. Co zaszło? Co takiego?
PRZETAKOWA: Pana doktora nie ma!!
PERLMUTTER: Jak to nie ma?
PRZETAKOWA: Nie ma! Pokój jest pusty!
PERLMUTTER (poprawia binokle): Aha. No widzi pani. Nie ma go, dlatego nam nie odpowiadał. Wszystko się raptem wyjaśnia w sposób prosty i naturalny. Kolega Gordon najwidoczniej już wyszedł.
PRZETAKOWA: Nie, panie doktorze, dziś jeszcze nie wychodził.
PERLMUTTER: Proszę pani, gdyby nie wyszedł, toby był, a skoro go nie ma, to znaczy, że wyszedł. Zgadza się pani ze mną, czy nie?
PRZETAKOWA (przeczy ruchem głowy): Nie, panie doktorze, nie wychodził jeszcze. Nie mógł wyjść!