PRZETAKOWA (kamasze w ręku i spodnie): Cóż, panie doktorze, wstaje?
PERLMUTTER: Bo ja wiem, kochana pani Przetakowa. Jeżeli mam polegać na moich wrażeniach słuchowych, to nie.
PRZETAKOWA: Może mu się co stało? Nie było wypadku, żeby spał tak mocno.
PERLMUTTER: A może on już wogóle wyszedł z domu, co?
PRZETAKOWA: Bez śniadania? Bez butów? Zresztą, widziałabym przecie!
PERLMUTTER: Hm! Rozumuje pani bardzo logicznie, zatem — pukajmy dalej.
PRZETAKOWA: Mój Boże, mój Boże, zaczynam się obawiać. Może mu się co stało? Może jaki wypadek? (walą we drzwi coraz usilniej). Panie doktorze! Gordon! Mój Boże! Tak mi serce bije! Coś w tym jest! Coś w tym jest, panie doktorze. Jeszcze nigdy tak mocno nie spał. Może pan doktor wejdzie do sypialni i zobaczy?
PERLMUTTER: Do sypialni powiada pani? Wolałbym nie wchodzić. Każdy z nas powinien mieć w duchu tudzież obok, taką dziedzinę, do której bliźni wkraczać nie mają prawa. Jest to niechlujny zwyczaj wschodni, że ludzie wdzierają się ludziom w najtajniejsze zakamarki ich jestestwa. Jak pani myśli? Zgadza się pani ze mną?
PRZETAKOWA: Ja myślę, że trzeba koniecznie wejść i zobaczyć. Pan doktor Gordon jest zawsze taki punktualny. Jak ma wykład, to już sam się wcześniutko zrywa... A tu już po siódmej! Boże! Boże!
PERLMUTTER: Wejść? A jeżeli on nam to za złe weźmie?