Strona:Bruno Winawer - R. H. Inżynier.pdf/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

HEYST. A! Tak? Nie zna się Pani. Pani jest młode, niedoświadczone pisklę, a ja jestem stary, rutynowany warjat.
MARY. Panie Ryszardzie.
HEYST. Bo dlaczego mnie pani denerwuje? Nerwica! Pani wie, że ja n. p. ciągle muszę liczyć: guziki liczę na pani sukni, deski w podłodze, kwiatki na suficie, prążki na piżamie... Lata babki Leokadji!
MARY. No, to są tak zwane obsesje.
HEYST. A, to są obsesje. A dlaczego, kiedy mnie coś wzruszy, to chodzę, jak konik szachowy — o, tak: trzy kroki przed siebie, a jeden od siebie.
MARY. Psychastenja... depresyjno-manjakalna...
HEYST. Co, proszę pani?
MARY. To jest, podług Janeta, tak zwana astenopia.
HEYST. Doskonale.
MARY. Podlega pan pewnym przymusom, które podług Freuda powstają przez wypchnięcie ze świadomości pociągu erotycznego.
HEYST. Zaraz, proszę pani. Jakiego pociągu? Co ja wypchnąłem ze świadomości?
MARY. Momenty erotyczne. Pańskie libido wykazuje pewne braki.
HEYST. Libido?
MARY. Tak. Pan poprostu żył za skromnie. Zanadto przykładnie.
HEYST. I to pani mi mówi?
MARY. Nie ja, tylko papa i Freud. Najnowsze teorje naukowe stwierdzają, że...
HEYST. Że ja za mało żyłem? Tak? A pani wie, że ja byłem dwa lata żonaty? Z niemką? Z kobietą, która pochodziła z Grudziądza? Pani godzi bezpośrednio w moją dumę męską.