Strona:Bruno Winawer - R. H. Inżynier.pdf/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

HEYST. Sąd mi nic zrobić nie może. Ja mam świadectwo dwóch największych powag lekarskich, że jestem niepoczytalny (znów trzask i rumor).
DORDOŃSKI. Panie jako prawnik i przyjaciel domu nie mogę na to pozwolić. Jeżeli pan nie przestanie, to zawołam o pomoc będę krzyczał.
HEYST (wyjmuje z kieszeni mały rewolwer-browning). Nie radzę. Gdyby pan mecenas usta szerzej otworzył, gdyby pan mecenas głos zechciał podnieść — strzelam.
DORDOŃSKI (odważnie, ale ciszej). Niech pan nie myśli, że ja się pańskiej głupiej pukawki boję. Też pomysły, to z kina na Marszałkowskiej.
HEYST. Pomysł jest rzeczywiście z kina na Marszałkowskiej (groźnie). Ale ja będę strzelał naprawdę! Pan zapomina, że nie odpowiadam za swoje czyny. Mam to na piśmie. Niech pan siada tam. Chcę mieć pana na oku. (Wodzi za nim rewolwerem). Tak, teraz niech mi pan dotrzymuje towarzystwa. Rozmawiajmy.
DORDOŃSKI (siada na krześle). Siedzę, ale to niczego nie dowodzi. Jestem bądź co bądź jurystą, mój panie. Pan sobie powinien był wybrać kogo innego na świadka swoich bezprawi.
HEYST. Dlaczego pan to ciągle nazywa bezprawiem? Pan wie, co tu jest pod temi deskami?
DORDOŃSKI. Słyszałem, stary kawał.
HEYST. Tu leży majątek proszę pana. Muszę to wydobyć, bo mnie sumienie gryzie. Jako solidny obywatel kraju, chciałbym zapłacić skarbowi daninę majątkową.
DORDOŃSKI. Daniny od przewidzeń warjackich, może pan nie płacić, zwalniam pana.