Strona:Bruno Winawer - R. H. Inżynier.pdf/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

GABRJELA. Rola, ładna rola. Pieniądze brać za to, żeby takie sprawki ukrywać. Wstyd, mężczyzna w sile wieku, nie może się pan do uczciwej pracy wziąć.
HEYST. Kiedy ja pracuję, proszę pani. Ja robię lampki...
GABRJELA. Ładne lampki. Niech się panu nie zdaje, że ze mną tak łatwo, wiem gdzie raki zimują. Pan myślał, że pan tu sobie przyjdzie, na kanapie usiądzie, nóżką pokiwa, powie: Jestem Ryszard Heyst, inżynier, to ja siedziałem w klinice nie ona — i dosyć... Brysia uwierzy. Panie jeszcze pan ma za mało tu (gest) żeby mnie w pole wyprowadzić.
HEYST. Mam rzeczywiście za mało tu... ale zato... Proszę pani (sięga do kieszeni) oto jest wyciąg fortepianowy z ksiąg ludności. Poświadczyli mi to w komisarjacie, przybili trzy pieczęcie, z których jedna opiewa: jako dowód osobisty służyć nie może. Wobec tego nie wiem, do czego to ma służyć, ale w każdym razie w stosunkach towarzyskich powinno wystarczyć. Proszę: nazwisko, rok urodzenia, wyznanie, imię ojca, numer hypoteczny. Niewiele, ale coś jest!...
GABRJELA (krzyczy). Nic nie jest. Człowiek inteligentny a takie głupstwa wygaduje. Meldunkiem mi pan będzie oczy mydlił, stara kobieta jestem. Także.
HEYST. Ma pani słuszność. To rzeczywiście nic nie jest. Ja pani przyniosę mój paszport krajowy. Tylko, że to potrwa ze trzy miesiące. Trzeba latać z Pelcowizny na Wolę... Ale dla pani, pani Gabrjelo (ściska ją za rękę) czegobym ja dla pani nie zrobił...