Strona:Bruno Winawer - R. H. Inżynier.pdf/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

DORDOŃSKI. Hm! słuchaj — a możebyś ty go jeszcze raz zbadał? Może on ma jakie dowody, jakie listy?
PISTJAN. Nic nie ma... Mówił, że testament jest tam, wewnątrz. A zresztą — gdzie go szukać? Uciekł... (krótka pauza), Uważasz, ja tu sobie wynalazłem pewien sposób. Prosty, a jednocześnie ściśle naukowy i niezawodny. Widzisz tę piłkę? (wyjmuje z kieszeni małą dziecinną piłeczkę gumową).
DORDOŃSKI. A-ha?
PISTJAN. Odginam dywan — o! — odbijam ją od podłogi — tak! — objeżdżam systematycznie cały pokój i badam akustycznie odgłos — echo... O! Widzisz? Słyszysz? — Tu — jakby głębszy ton, co? Jak myślisz?
DORDOŃSKI. No, to lepsze od Freuda. Wiesz, jak to się przyjmie, jak każdy lekarz będzie poprostu opukiwał podłogę zamiast pacjenta, to będziemy o wiele zdrowsi...
PISTJAN (chodzi za piłką, przewraca krzesła).
(Kołatanie do drzwi — wpada GABRJELA. Jest to osoba wulgarna, chociaż sili się na dystynkcję. Ma złe spojrzenie i pretensję do ludzi).
GABRJELA (oburzona). Co znów ma być? To porządek? (prostuje dywan). To zachowanie? w salonie?
PISTJAN, Moja Brysiu...
GABRJELA. Brysiu! Ja na to cały dzień haruję, ręce sobie urabiam żeby mi kto takie teremedje wyprawiał? Czy to gdzie u ludzi tak jest, żeby pan domu w piłkę grał? Czy to gdzie kto słyszał?
PISTJAN. Ależ, moje dziecko...
GABRJELA. Dziecko. Pan mecenas jest elegancki, światowy człowiek nie z jednego pieca chleb jada,