Strona:Bruno Winawer - R. H. Inżynier.pdf/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

HEYST. Po obiedzie. Kochany panie profesorze; raz trzeba, niestety, z tem skończyć. Owe niezrozumiałe słowa, które pan sobie pilnie notuje i ogłasza w czasopismach, są od pół roku jedynem źródłem moich dochodów. Ja z tego żyję...
MARY (daje mu znaki, żeby milczał).
PISTJAN. Jakto, panie? Pan żyje z awitkwojcy?
HEYST. Tak. Właśnie. To są poprostu — proponowane przezemnie skróty telegraficzne. Jestem, jako technik, współpracownikiem tak zwanego A. B. C. Code. Pew na firma zagraniczna płaci grubą gażę mi za te brednie, które pan się stara ze mnie wyplenić metodą Freuda...
DORDOŃSKI (chrząka).
PISTJAN. Co, jak to? Nic nie rozumię. Skróty? Co za skróty?
HEYST. Niech profesor depeszuje do Hamburga, do firmy Mosse, Seyfart i Crommemelingh: A-wit-kfoj-cy,
MARY. (sygnały coraz rozpaczliwsze).
HEZST. Nie! Proszę pani. Nie mogę milczeć. Moja ambicja zawodowa w grę wchodzi. Otóż odpowiedzą panu gix-poikows. Co znaczy: (szybko) zgadzamy się na ofertę pańską, wysyłamy dwa samochody ciężarowe z dwuletnią gwarancją, ośm zegarków „Omega“ i film z Erną Moreną. Co się zaś tyczy małżeństwa córki pańskiej, Mary, z Inżynierem Ryszardem Heystem, to takowe powinno się odbyć w najkrótszym czasie na koszt i ryzyko odbiorcy. Zaoszczędza pan w ten sposób — 90% na każdej depeszy.
PISTJAN. Zaraz, zaraz. Halt, halt, za pozwoleniem. Omega, Erna Morena, Seyfart... moja córka. Panie, pan wybaczy — jestem oszołomiony nadmiarem wrażeń.