Strona:Bruno Winawer - R. H. Inżynier.pdf/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

HEYST. Dlatego, że mam dosyć psychoanalizy, eurytmji i mimoplastyki. Chwili spokoju. Profesor sprowadza sobie jakieś typy z pod ciemnej gwiazdy i pokazuje mnie, jak dzikie zwierzę w menażerji.
MARY. Och. Ma się pan czem przejmować.
HEYST. Wcale się tem nie przejmuję. Ale tu jest ustawiczny rejwach i harmider. To nie dom warjatów, tylko poprostu normalny dom drobnomieszczański. Poco ja tu siedzę?
MARY. Niech się pan uspokoi, panie Ryszardzie. Niech się pan napije mleka.
HEYST. Po pierwsze, nie lubię mleka, a po drugie — niech pani zrozumie, że ja mam robotę. Pracuję nad teorją liczb (wyrzuca papiery z szuflady), kończę pewien bardzo ważny przyczynek; muszę myśli skupić — a tu, jak we młynie. Nadomiar złego, oświadczam się pani, jak komu dobremu, a pani to sobie wpisuje do księgi. Do patogenezy i tromtadracii? Więc poco ja tu będę tkwił — pytam się? Poco ja tu jestem?
MARY. Pan tu jest, ponieważ pan ma rozstrój nerwowy...
HEYST. Jestem zdrów, jak szczupak faszerowany, rozumie pani — niech pani spróbuje ze mną partję szachów wygrać.
MARY. Nie grywam, ale czegóż do dowodzi? I szachiści bywają chorzy.
HEYST. Ja jestem zdrów, jak byk! Najlepszy dowód, jak sprawnie funkcjonuję, to to, żem sobie wszystkie te kawały potrafił wymyśleć.
MARY, Jakie kawały?
HEYST (uderza w księgę). Te bzdury, które pani sobie z papą codzień notuje w księdze.