Strona:Bruno Winawer - R. H. Inżynier.pdf/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

założyli czasopismo. Na mnie profesor może liczyć śmiało. Poruszę niebo i ziemię...
PISTJAN. Dziękuję. Wracam do rzeczy: Otóż tedy pan Ryszard Heyst.
HEYST (wchodzi wyświeżony, uśmiechnięty. Spostrzega obecnych i natychmiast przymyka drzwi gestem manjaka, puszcza tik nerwowy)
PISTJAN. Aha! Właśnie. Prosimy. Pan Ryszard Heyst — mecenas Dordoński...
HEYST (kłania się jak sztubak).
PISTJAN. Koleżanka doktor Faustyna Córuś.
HEYST. P-Córuś? P-czuję p-się p-niewymownie p-szczęśliwy.
DORDOŃSKI. Panie! panie! Dlaczego pan wymawia p-szczęśliy?
HEYŚT. P-po gorącej p-kąpieli dodaję sobie do każdego p-wyrazu p-pe.
CÓRUŚ. Bardzo zajmujące. Typowe (notuje).
DORDOŃSKI. Po gorącej? A cóż pan robi po zimnej?
HEYST. — imnej — ąpieli? — dejmuję — edną — iterę.
PISTJAN (wzruszony). Świetnie! świetnie! Panie Ryszardzie kochany, państwo właśnie zwiedzają nasz skromny, ubogi instytut, pragnęli ogromnie poznać osobiście człowieka, którego znają już z literatury...
HEYST. A tak — już kilka osób pisało o mnie bardzo pochlebnie. Z Krefelinem jestem w stałej korespondencji (skromnie). Jak to w życiu: niezasłużony, ale p-szczęśliwy... O co chodzi?
PISTJAN. Państwo interesują się panem ogromnie...
HEYST. Niestety, tracę przy bliższem poznaniu.
PISTJAN...i chcieli panu zadać kilka pytań...
HEYST (po pauzie). Jazda!