Strona:Bruno Winawer - Doktor Przybram.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiedy będzie mógł maszyny w ruch puścić, prądem dwustu amperów swe mikstury rozpalić, rozżarzyć i stopić.
Zawarł wreszcie z najmłodszym mechanikiem w wytwórni, Fiszlem, umowę potajemną i niedozwoloną. Zmajstrowali z kilku starych kafli, z ułamków kaolinowych rur wodociągowych i z kilku miseczek, wypożyczonych od golibrody, „piec elektryczny“, sprowadzili z firmy „Kahbaum et Co“ kilka sustancyj o długich dziwacznych nazwach: „izobutylchlorür“, „dimetylpyrasolon“ i w pauzach między zdjęciami pracowali.
Był to może jedyny w dziejach nauk ścisłych widok: ów docent z uszminkowaną twarzą i ów kędzierzawy mechanik w zielonej bluzie, krzątający się między dekoracjami teatralnemi, cicho bez słowa, — przy tablicy rozdziałowej i przy stosie starych skorup porcelanowych. Przerzucali się umówionemi sygnałami, zakradali się w nocy, jak złoczyńcy, do hali kinematografu.
Rzecz zdumiewająca! mimo braku tygli platynowych, naczyń kwarcowych, mimo braku najprymitywniejszych urządzeń mechanicznych — praca dawała wyniki! Po każdem dłuższem „doświadczeniu“ Przybram odnajdywał w kupie szarego miału, w stosie czarnego żużla kilka ziarenek świecących.
Zbierał je skrzętnie do probówki, którą ukrył starannie we wskazującym palcu starej rękawiczki włóczkowej. Czekał aż uciuła z tych świetlików