Strona:Bruno Winawer - Doktor Przybram.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czekał tu na Nelli, przysłucniwał się rozmowom kilku starszych charakterystycznych i pewnego brodatego pana, znanego w świecie jako „przewodniczący“, kiedy raptem „ciotka hrabina“ i „matka, umierająca w nędzy“ zerwały się na równe nogi.
— Piper! Piper! — szeptano naokoło.
Piper salutował zlekka, przykładając od niechcenia dwa palce do ronda kapelusza, przesuwał fajkę z lewej strony ku prawej, mówił: Morgen, Giorno, Morning, opuszczał r w tych wszystkich wyrazach i kierował się najwidoczniej do stolika pod kolumną, w stronę Przybrama.
— To jest zatem ów Pospiszil, Nelli? How are you? Pan mówi po angielsku?
— Owszem.
— Aha. To się panu zresztą na nic nie przyda. Wolałbym, żeby pan raczej dobrze wyglądał w kitlu. Hm. Możemy spróbować. Grał pan kiedy?
— Nie — wtrąciła szybko Nelli. — Ale pracował w laboratorjum naukowem. Dopiero w ostatnich czasach wziął się do szoferki. To właściwie jest chemik z zawodu.
— Aha. No tak. Mógłby pan popróbować Olafsona. Rola jest nieduża, ale wdzięczna. W pierwszej części robi pan odkrycie chemiczne, uważa pan? Nalewa pan coś z epruwetki, puszcza pan prąd, płomień bucha, dym, trzask — załatwione. Resztę wyjaśnia napis. W drugiej części uzdrawia pan kalekę, w trzeciej ginie pan bez wieści. Pana