Strona:Bruno Winawer - Doktor Przybram.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

drgające, niczem rotacyjny reflektor latarni morskiej.
— Mam bzika — myślał Przybram. — Stanowczo mam bzika!
Stanął przed lustrem i spojrzał z przerażeniem na własne odbicie... Przez rozpiętą na piersiach kamizelkę, przez rozchyloną koszulę tryskało zeń to światło, jak z filującej lampy. Najciekawszy był rytm zjawiska: raz-dwa — pauza, raz-dwa — pauza...
Uczony stał przez dłuższą chwilę, jak rażony piorunem. Ale jego myśl pracowała wytrwale, zaciekle, atakowała wszystkie punkty, przewiercała raz jeszcze wszystkie fakty i zdarzenia.
— Nie ulega żadnej wątpliwości: to moje serce świeci! Ale skąd? dlaczego? Jakiem prawem?
I tu zdarzył się ów moment jedyny, który każde wielkie okrycie poprzedza.
— Eureka! — krzyknął Przybram. — Naturalnie! Ja sam jestem „radiatorem X“!
Wyjął drżącemi rękami stary notes, otworzył go na ostatniej stronnicy i pisał przy świetle własnego, radośnie bijącego serca:
— Wczoraj połknąłem preparat B 4. W badaniach dotychczasowych zapomniałem zupełnie o związkach organicznych. Dziś dopiero przypadek naprowadził mnie na właściwą drogę! Mam! Rozumiem! Ostatnie ogniwo łańcucha znalazłem. Odkrycie rezonatorów drobinowych uważać można za fakt dokonany. Zimne płomienie — to już tylko