Strona:Bruno Winawer - Doktor Przybram.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zawiózł Przybrama na pierwsze piętro. Szurgnął nogami:
— Proszę, tu jest pokój... Tu walizeczka. Zapewne rzecz pamiątkowa. Stara, ale ładna. Raz się dzwoni na służącego, dwa — na pokojówkę. Moje uszanowanie.

Przybram z rozczuleniem spojrzał na starą torbę wytartą i sfatygowaną. Była — bądź co bądź — solidnym, mocnym, oczywistym, skórzanym dowodem, że wszystko, co mu się przytrafiło, nie jest majaczeniem sennem.
— Istnieje bowiem pewien odwar z kaktusów meksykańskich — rozmyślał — „anhalonium Lewini“ — i ten właśnie odwar tak działa na człowieka, jak Nelli na mnie... A może? Może ja się obudzę za chwilę na połamanej, empirowej kanapce w hotelu „Goldene Krone“?
Otworzył torbę i jął gorączkowo przerzucać jej zawartość: cztery zmięte kołnierzyki, włóczkowy szalik, stary notes — probówki!
— Aha! Teraz się dowiemy. Chwileczka cierpliwości. Numery jeden do trzeciego są... Piąty jest, szósty... Zginęła probówka z etykietą B 4. Stąd wynika, że połknąłem wczoraj sześć gramów dwusiarczku strontu w połączeniu z ociupinką siarczanu miedzi, co razem tworzy tak zwany „preparat B“. Nie mogłem się tem zatruć. Siarczan strontu nie może mieć wpływu ani na moje upodobania,