Strona:Bruno Winawer - Doktor Przybram.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kawiarnianych wszystkiemi ścieżkami biegną, jak przerażone mrówki, na miejsce wypadku.
— Nelli! — krzyknął wielkim głosem. Ale wstać nie mógł. Serce uczonego biło jak bęben na alarm, skóra na dłoniach piekła, — najgorsze zaś, że stracił nagle ochotę do wszelkich ruchów. Siedział na trawie i obserwował. Dopiero jakiś tęgi człowiek, w zielonym mundurze, postawił go na nogi.
— Co panu jest? — pytał ów urzędnik.
— Mnie?
— Tak. Panu. Chodzić pan może o własnej sile?
— Naturalnie. Przecież mnie się nic nie stało. Że nogi się trochę uginają... to z braku rutyny. Pierwszy raz wypadam z auta.
— Jest pan mocno okrwawiony. Tu — skóra na rękach i na przedramieniu zdarta...
— A prawda!... — zdziwił się Przybram.
— Zanotujemy: „ogólne obrażenia cielesne i lekki szok nerwowy“. Mówić pan może swobodnie? Niech-no pan powie „Polizeiassessorensparkassenkonto“ „Vrstva na hr. Brdskych“. Niech-no pan się przejdzie trochę: lewa! prawa!
Ale Przybram nie miał już czasu na spełnienie tych skromnych życzeń. Cudne pachnące dłonie ujęły jego głowę, cudne karminowe usta całowały go w czoło.