Strona:Bruno Winawer - Doktor Przybram.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O, właśnie! — zawołał Castiglioni. — Jest! To on! Pan doktór Przybram — pan dyrektor Geza Nirenstein... Świetnie! Doskonale pan wygląda! Krawat trzeba zmienić, wąsy przystrzyc, włosy — ale to głupstwo. Wygląda pan, jak członek izby lordów na wywczasach letnich. Jak pan sądzi, dyrektorze?
Geza Nirenstein posadził Przybrama obok siebie, nalał mu wina do szklanki.
— Musimy przedewszystkiem denata trochę utuczyć. Będzie pan jadał rzeczy mączne, sardynki, ostrygi, będzie pan pijał porter. Ach, panie, żebym ja tak mógł! Człowiek, któremu wolno jest jadać gęś pieczoną i strudel po wiedeńsku, godzi na swoje życie! Nigdy tego nie zrozumiem. Co to pan wynalazł, panie?
— Zimne płomienie! — rzekł Castiglioni. — Jakaś kolosalna rzecz, dyrektorze. Nie wiem, o co chodzi, ale imponująca historja. Przewrót, zupełny przewrót...
— Jakto? i nie znalazł pan kapitalistów?
— Kołatałem do różnych drzwi — rzekł Przybram, odkładając na chwilę łyżkę. — I ja i profesor Suess z Wiednia, i profesor Garbasso z Florencji, który w moje odkrycie wierzy. Towarzystwo „Montana“ wyznaczyło mi nawet ongi drobniejszą sumę na badania. Był czas, że miałem grubsze pieniądze: trzysta dolarów, które wpakowałem w aparaty. Ale cóż — doświadczenia są kosztowne, a lu-