Strona:Bruno Winawer - Doktor Przybram.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stwo. Dajcie mi zaczerpnąć powietrza na jeden głębszy oddech... — dosyć. Za późno.
Z papierów i diarjusza domyśli się Pan, o co chodzi. Jeżeli znajdziemy pewne coś — w moich manuskryptach: „radiator X“ — stworzymy odrazu nowe rezonatory drobinowe, potrafimy zamienić byle furę bezużytecznego gipsu na substancję cudowną, która w dzień pochłaniać będzie i gromadzić energję słoneczną, aby następnie nocą rozpalić się samorzutnie i rozbłysnąć jasnym zimnym płomieniem. Wykradniemy — nieodwołalnie i ostatecznie — światło zazdrosnym bogom. Będzie tańsze od kupy przydrożnego żwiru, wiatr je będzie roznosił, jak roznosi piaski na pustyni. Każdą chałupę wiejską, każdą lepiankę obdarzamy workiem białego proszku, który — wystawiony w dzień na działanie słońca — nocą świecić będzie mocniej, niż lampa łukowa i reflektor teatralny. I uwolnimy znów tysiące rąk, skierujemy wysiłek ludzki i energję dynamomaszyn ku nowym celom... Mówię „my“ — chociaż ja tej chwili nie doczekam. Wierzę natomiast, że Pan będzie szczęśliwszy ode mnie.
Przesyłam Panu, Profesorze, do słonecznej Kalifornji, przez oceany, których nie widziałem i nigdy nie zobaczę, przez lądy i morza — pozdrowienie ostatnie.

H. J. Przybram.

Post scriptum. Gdyby Pan — dla zorjentowania się w dotychczasowych wynikach — chciał