Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/317

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

towanemu, Juliet. Nigdy nie skończymy z drożyzną, nie skończywszy wprzód z Sowietami.
— Damulka pik.

Na dworze pędził wiatr, smagał grube szyby, wzbijał się wgórę, koziołkował po dachach, utknął, zaplątał się w pajęczynie anten, wywikławszy się z niej, gnał dalej, i rozhuśtane anteny huczały żałośnie, długo.

W klubie przemysłowym tego wieczora, jak codzień, goście grali w bakarata i suto wieczerzali w bufecie, żując powoli i zakrapiając „Chablis“ tłuste portugalskie ostrygi. W palarni, w wygodnych, skórzanych fotelach, wysmokingowani panowie palili cygara i papierosy, rozprawiając z ożywieniem.
Wtedy wszedł zarządzający z dwoma lokajami, niosącymi długi zwitek. Zwitek, jak się okazało po rozwinięciu, był mapą Europy. Lokaje powiesili ją na ścianie.
Zarządzający, zwracając się do szpakowatych panów, rozpartych wygodnie na kanapie, objaśnił z uśmiechem:
— Ile razy jest wojna — panowie lubią mieć pod ręką mapę. Ostatniej wojny trzeba było ze sześć razy zmieniać mapy. Całkiem podziurawili je szpilkami.
Panowie otoczyli mapę kołem.
W rogu, na kanapie, łysy jegomość w monoklu mówił do siwego pana z bokobrodami:
— Podobno wczoraj wieczór eskadra angielska odpłynęła w kierunku Petersburga?...
Pan z bokobrodami nachylił się ku sąsiadowi konfidencjonalnie:
— Mój przyjaciel, sekretarz ministerstwa spraw wewnętrznych, mówił mi wczoraj, — oczywiście między nami, — że rząd zamierza jutro ogłosić mobilizację. Tworzy się