Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/030

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ulice mnożyły się długie i giętkie, rozciągały w nieskończoność, jak przywiązany do nogi gumowy powróz, pierzchały z pod nóg, jak jaszczurki w odbłyskach uciekających świateł, mrugały z mroku porozumiewawczo oczyma tysiąca godzinowych hotelików.
Zbliżając się do jednego z nich, Pierre ujrzał nagle wychodzącą stamtąd parę. Barczysty mężczyzna i drobna, smukła dziewczyna. Twarzy dziewczyny nie mógł dostrzec w ciemności, z sylwetki jednak poznał Jeannette. Rzucił się w ich stronę, roztrącając zagradzających mu drogę przechodniów. Zanim zdążył się z nimi zrównać, para wsiadła do taksówki i odjechała.
W bezsilnem zapamiętaniu stał przez chwilę bezradny pod drzwiami pustego hoteliku. Napływająca fala przechodniów popchnęła go dalej.
Nie uszedł nawet stu kroków, gdy zobaczył wychodzącą z innego hoteliku parę. Dziewczyna z sylwetki łudząco podobna była do Jeannette. Chcąc ich dopaść, musiał przedostać się na drugą stronę jezdni. Drogę zatarasował mu nieprzerwany potok samochodów. Gdy przedarł się wreszcie na przeciwległy chodnik, pary już nie było, wsiąkła w tłum. Bezsilny płacz złości, dotkliwszy, niż płacz z bólu, podstąpił mu do gardła.
Dokoła zapalały się i gasły, migocąc naprzemian znacząco światłem białem i czerwonem, napisy hotelików, zapraszające gościnnie przechodniów. W każdym z tych hotelików mogła w tej chwili znajdować się Jeannette. Zamęczona pożądliwością wymagającego dryblasa, śpi skulona, jak dziecko, ze złożonemi modlitewnie między kolanami rękoma. Drab głaszcze jej białe ciało, wątłe i bezbronne. Pierre poczuł dla niej niewysłowioną tkliwość, graniczącą niemal z rozrzewnieniem.
Myśli kłębiły się zawikłane i kręte, jak uliczki, po których teraz błądził. Na progu tanich, parofrankowych hotelików, chude, ubogo ubrane kobiety, chroniące się przed deszczem