Strona:Bronisław Komorowski - Po śmierci.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Scena XII.
DAWNI, MISTRZ RZEŹBIARZ. — później: MISTRZ MALARZ, POETA i DAMA ZAKWEFIONA.
PAN TOMASZ (ujrzawszy wchodzącego Rzeźbiarza.)

Ha! jak widzę, kto żyje tylko, tu zlatuje...
Zakazane postacie same...

(wchodzi Mistrz Malarz z teką pod pachą i przyborami do portretowania.)

Ej, do kata!
I znowu djabli znoszą jakiegoś warjata!...
Z przyrządami... Czy myślą tu zdobywać szańce?...

(Rzeźbiarz i Malarz rozkładają swe przyrządy na stole.)
PIOTR (n. s.)

Czego ci chcą?...

PAN TOMASZ (zły, d. s.)

A szelmy jedne! a pohańce!...

RZEŹBIARZ (do pana Tomasza, kłaniając się nizko.)

Pozwoli pan zdjąć z trupa maskę — maska zda się,
Bo pewnie przyjdzie stawić posąg w swoim czasie...

PAN TOMASZ (odskakując krokiem w tył.)

Jakto?... posąg?!...

MALARZ (z ukłonem do pana Tomasza.)

A ja zaś radbym mieć w portrecie...

PIOTR (dusząc się od śmiechu, n. s)

Znakomicie!...

PAN TOMASZ (przerażony, stoi chwilę niemy, spoglądając po obecnych — chwyta się za głowę.)

Czy wszystko kończy się na świecie?!...
Czy mnie się przewróciło we łbie?... tfy! do czarta!...

RZEŹBIARZ (zdziwiony.)

Więc pan sądzisz?...

MALARZ (kończąc.)

Że taka osoba nie warta?...

PAN TOMASZ (cofa się przed nimi i zatyka uszy.)

Ja nic nie sądzę! — nie wiem nic — ja nic nie słyszę!...

(wpada Poeta.)
POETR (dobywając papieru i ołówka.)

Tu, na miejscu, najlepszą elegję napiszę,