Strona:Bronisław Komorowski - Po śmierci.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
PIOTR (podchodzi i serdecznie.)

Ej, bo coś mi pan naprawdę czmuci?...
Fe, dalipan żałośny!... mię to bardzo smuci,
Gdy pana widzę takim... Gdzie smutek — a aktor?...

WALERY (z bolesnym uśmiechem.)

Pochlebca!...

PIOTR.

Ot, ja sobie już ćwierćwieczny faktor
Tego stanu, i muszę z nim być już do grobu...
Jak osioł wzwyczajony do jednego żłobu,
Nie kwapię się już nawet za wonniejszem sianem.
Kto czyim — moim tylko aktor będzie panem!...
Więc też znam ja już dobrze, dobrze swoich ludzi:
Przy takim panu człowiek nigdy się nie znudzi,
Mówi do cię — i jakby czytał z jakiej roli...
Gdy łaje — możesz przysiądz, że tylko swywoli,
A już o smutku jego człowiek nie zamarzy!...
Po prawdzie, smutek jemu nawet nie do twarzy!
I kiedy ujrzę czasem... ot, jakby w tej chwili
Mego pana — to myślę, że mię oko myli,
Że to nie ten sam pan mój... Gdzież humor? gdzie wena?...
Lecz wszystko dobrze będzie! Najprzód: wiwat scena!
A potem pomyślimy nad zgubą Krezusa...

WALERY.

Poczciwy!... Coż byś myślał?

PIOTR (myśląc przedsiębiorczo.)

A gdyby psikusa
Jakiego mu wypłatać, sążnistego?

WALERY.

Na nic!
Jego złoto możniejsze od wszystkich szatanic
I szatanów...

PIOTR.

A biesy! użyczcie mi rogów?...

WALERY.

Widzisz, to nie tak łatwo...

PIOTR.

Do miljon prologów!
I ta śliczna Stasieńka...

WALERY.

Oh, oh, jego żona!