Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pawle!
— Brzydzisz się mną?
Potrząsnęła głową:
— Ja ciebie nie rozumiem. Nie rozumiem dlaczego mówisz mi to wszystko?
— Nie rozumiesz?... — przygryzł wargi — o, moja droga! Dlaczego nie chcesz zrozumieć, że ja raz jeden, w stosunku do jednej jedynej istoty ludzkiej chcę być człowiekiem? Że chcę podzielić się z tobą, właśnie z tobą tem, co według mnie jest mojem bogactwem, tem, czem mogę ci zapłacić za twoją miłość, zdobyć ją dla siebie prawdziwego!...
W głosie Pawła dosłyszała jakąś nieznaną, gniewną rozedrganą nutę. Po raz pierwszy odczuła, że naprawdę, że ponad wszelką wątpliwość przedstawia dla niego jakąś głębszą wartość, że oto zapragnął jej, że zapragnął jej bliskości. Była tak jeszcze oszołomiona, że poprostu nie mogła zebrać myśli:
— Tak, Pawle, tak, Boże mój... Nie rozumiem tylko, dlaczego postępowałeś w ten sposób?... Czy... czy z... chciwości?...
— Tak, naturalnie — potwierdził — z chciwości gry. Nie pieniędzy. Sama wiesz najlepiej, że pieniądze nie są mi potrzebne. Jeżeli chodzi o zaspokojenie moich wymagań życiowych wystarczyłby mi w zupełności ten przeciętny kawałek chleba powszedniego. Nie. Pieniądze są dla mnie tylko środkiem, środkiem w gruncie rzeczy najobojętniejszym, ale niezbędnym.
— Środkiem do czego?
— Do gry!
— I cóż ma być celem tej strasznej gry?
— Celem?... Władza! Potęga! Boskość!
— Pawle!
— Tak, boskość, bo rządzenie ludźmi, żonglowanie nimi, jak kukiełkami z celuloidu, jak kolorowemi kulkami, to boskość, to słodycz wszechwładzy. Oto świat zmienia się w moją szachownicę. Oto mogę do-