Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

równie pożądanym, jak i anegdotki o jego sposobie bycia.
Wprost należało do dobrego tonu móc powiedzieć, co sądzi o tem, a co o tamtem Paweł Dalcz, sam Paweł Dalcz.
Oczywiście pani Józefina w tej atmosferze czuła się wyśmienicie. Oblegano ją ze wszystkich stron, zapraszano nieustannie, czy to poprostu dla snobizmu posiadania takiej ozdoby salonu, jak matka Dalcza, czy w nadziei dotarcia przez nią pod wszechpotężne opiekuńcze skrzydła miljonera, celem uszczknięcia z nich bodaj jednego piórka dla siebie.
A Paweł z tygodnia na tydzień stawał się mniej dostępny, coraz mniej dosięgalny. Pozawierane początkowo stosunki towarzyskie, które miały mu służyć ułatwieniem w interesach, likwidował jedne po drugich. Najkrótsza wizyta bowiem zabierała przynajmniej dziesięć minut czasu, a dziesięć minut równało się nieraz dziesięciu tysiącom zysku lub straty.
Im mniej mógł się udzielać bliźnim, tem więcej było takich, którzy doń dotrzeć chcieli. Przypominali go sobie koledzy z pierwszych klas gimnazjalnych, ba, nawet chłopcy, z którymi bawił się w koniki, gdy miał lat pięć czy sześć. Co gorsza, przychodzili nawet tacy, których nigdy nie znał i nie widział. Nieraz uszu jego dochodziły wiadomości, że taki pan czy inny utrzymuje, iż jest jego serdecznym przyjacielem od dziesiątków lat.
Otóż do tego pięknie przyczyniła się pani Józefina. Każdy kto tylko chciał, a nie było takich, którzyby nie chcieli, mógł usłyszeć od niej, jakiem to anielskiem i mądrem dzieckiem był Paweł już w pieluszkach. Jako chłopak mały odznaczał się niebywałą pilnością w naukach, a wiedza jego, gdy miał lat piętnaście, wprawiała w oszołomienie najuczeńszych profesorów Uniwersytetu. Ba, jego rodzony ojciec, świętej pamięci pan Wilhelm Dalcz, nieraz przery-