Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/084

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Paweł musiał o wszystkiem wiedzieć, skoro wydał polecenie wypłacania tygodniówki.
— Chcecie zatem, by was przyjęto do pracy?... Dobrze. Jesteście ślusarzem, nieprawdaż?
— Ślusarzem — niezdecydowanie potwierdził Feliksiak.
Krzysztof bez namysłu przysunął bloczek, napisał kilka słów, wyrwał kartkę i położył przed Feliksiakiem:
— Zgłosicie się z tem jutro do inżyniera Zaleskiego i będziecie przyjęci do narzędziowni.
Feliksiak obrzucił kartkę niechętnem spojrzeniem, milczał chwilę, wreszcie wzruszył ramionami i patrząc w kąt pokoju, powiedział:
— Ja tam nie chcę. Panu dyrektorowi zdaje się, że jak kto urodził się robociarzem, to już żadnej dumy nie posiada, żeby do czego wyższego dojść. Służyłem za pana w wojsku, nielegalność zrobiłem, mnie za to mogą wsadzić do kryminału, i ja ryzykować nie myślę... Za takie rzeczy to grubo trzeba płacić...
Krzysztof zmarszczył brwi:
— To też i płaci się wam.
— Jaka tam zapłata. Tyle to ja sam potrafię zarobić, ułomkiem żadnym nie jestem, ani inwalidą. A całe moje ryzyko, to panu zadarmo wypada.
— W takim razie — Krzysztof nerwowo zacisnął palce — nie pracujcie. Będziecie zarabiali pieniądze bez pracy.
Feliksiak kręcił w ręku melonik i patrzył ponuro w ziemię. Na jego bladem czole nabiegły gęstą siecią niebieskie żyłki:
— A ja panu dyrektorowi powiem tak: łaski nie potrzebuję i wiem co mi się należy. Jak żebrak nie będę do kasy przychodzić po pieniądze. Na żadne targi mnie pan nie weźmie. Albo da mnie pan sto tysięcy, ale gotówką na stół, albo idę do policji. Ja przepadnę, ale i pan przepadnie. Po mnie to nie wielka strata, ale jak takiego burżuja jak pan zamkną do