Strona:Booker T. Washington - Autobiografia Murzyna.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Generał Armstrong postanowił w owym czasie zrobić nową próbę — rozpocząć w Hamptonie edukacyę czerwonych Indyan. Ogólne panowało mniemanie, że są oni zupełnie niezdolni do przyjęcia jakiejkolwiek oświaty i przyswojenia jej sobie.
Pomimo to generał Armstrong postanowił uczynić próbę na wielką skalę. Z Zachodnich Stanów sprowadził przeszło stu dzikich Indyan, zupełnie nieoświeconych, po większej części młodych. Życzył sobie, żebym miał ojcowski nadzór nad tymi młodzieńcami; miałem mieszkać w jednym domu z nimi, utrzymywyć ich w karności, czuwać nad ich pokojami, ubraniem i t. p.
Propozycya była zachęcająca; ale oddalała mnie od mego zadania w Zachodniej Wirginii, do której przywiązałem się tak silnie, że wielką boleścią była dla mnie myśl o opuszczeniu tamtych stron. Uczyniłem jednak to poświęcenie dla generała Armstronga, któremu nie potrafiłbym nic odmówić.
W Hamptonie musiałem mieszkać z siedmdziesięciu pięcioma młodymi Indyanami; w całym domu byłem jedynym przedstawicielem rasy murzyńskiej. Wątpiłem jednak, czy będę mógł co z nich wyrobić.
Wiedziałem, że Indyanie wogóle uważają się za wyższych od ludzi białej rasy, a tembardziej od murzynów, którzy pozwolili się wprządz w jarzmo niewoli, czego Indyanie nigdyby nie znieśli. Mieli oni sami niewolników na swoich ziemiach za czasów niewolnictwa.
Myśl rozpoczęcia w Hamptonie dzieła cywilizacyi między Indyanami została przyjęta z ogólnem niedowierzaniem. Było to jednym więcej powodem do działania z pewną przezornością, bo czułem dobrze całą odpowiedzialność, jaka na mnie ciąży. Zdołałem wkrótce zjednać sobie zupełnie zaufanie Indyan, a nawet mogę rzec, ich przywiązanie i szacunek. Uczyniłem odkrycie, że są oni zupełnie tacy sami, jak inne ludzkie istoty: czuli na dobroć,