Strona:Bolesław i Józefa Anc-Z lat nadziei i walki.djvu/097

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Prawie cały tydzień stał Chmieliński w Drochlinie. — Ćwiczył on, dopełniał i organizował tam swój odział, a Moskale jakby o nim nie wiedzieli. Od Kielc zasłonięty był oddziałem Iskry, garnizon częstochowski zajęty był Oxińskim i Lüttichem, a Olkusz obserwował granicę.
Drugiego dnia jego tam pobytu przywiozłem mu depeszę z Warszawy. Po przeczytaniu rzekł on do mnie.
— Mam polecenie od Rządu Narodowego, oddać pod sąd wojenny Iskrę, za jego gwałty i rozpustę. Czybyś się nie podjął jechać do niego, z wezwaniem, aby się tu stawił, dla porozumnienia w sprawach wspólnego działania?
Wymówiłem się od tego memi zajęciami, gdyż znając cel prawdziwy misyi, wydała mi się ona zbyt judaszowską; — sąd wojenny w powstaniu — to śmierć a choć konieczność tego wymagała — to posłannictwo takie wstrętnem mi było.
Już dawno żalono się na swawolę Iskry, cytowano wsie, w których tenże dowódca ze swoim sztabem publicznie oddawał się rozpuście i gwałtom pod osłoną swoich żołnierzy!
Skargi te doszły do Warszawy, a stamtąd nakazano sąd wojenny, który mię niemile dotknął dlatego, iż wykonawcą jego miał być Chmieliński. —
Wiedziałem, że Rząd Narodowy nie miał go kim innym zastąpić, a jednak bolało mię to, iż Chmieliński posądzony będzie o osobistą zemstę.
Tak też rzeczywiście było.
Ja odmówiłem poselstwa, lecz znalazł się ktoś inny.
Iskra odmówił stawienia się, lecz zaskoczony przez Moskali z Kielc, zbliżył się do Drochlina i z konieczności tam pomaszerować musiał.