Strona:Bolesław i Józefa Anc-Z lat nadziei i walki.djvu/073

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Klamka więc zapadła, napróżno zacny pan S. starał się przerobić to ze Zwierowem. — Kazano mi się zrobić chorym, a nawet przysłano mi w tym celu emetyk, a wskutek tego i w szpitalu się znalazłem.
Lecz w szpitalu było jeszcze gorzej, — bo dwóch żołnierzy z karabinami na chwilę mnie nie odstępowało a gdy i Zwierow oparł się pokusom p. Sierhiejewicza, wolałem wrócić do wspólnego barłogu z towarzyszami.
Tak trwało ze trzy tygodnie, przez ten czas, wystudyowałem od mych kolegów galicyjskiego preferansa z mizerką, w którego dla zabicia czasu na podłodze zabawialiśmy się, — aż nadszedł dzień wymarszu.
Konwojowały nas dwie kompanie piechoty z Kielc, z oddziałem dragonów i kozaków a komendę miał kapitan Fiedorow, mój znajomy. Pozwolił on matce i siostrze mojej jechać za oddziałem, a na popasach wchodziły one swobodnie pomiędzy więźniów. Nawet na noclegu w Chmielniku, wziąwszy odemnie słowo honoru, że nie będę próbował uciec, dozwolił na pozostanie wraz z matką naturalnie w zajeździe zajętym przez więźniów i wojsko.
Zdarzyło się, iż w konwoju byli dragoni, stojący kwaterą w Kielcach u mego szwagra; ci mię poznali i pokazywali innym jako: „kieleckiego majstra, którego generał powiesić każe“ wcale zły omen!
Drogę odbyliśmy na pół piechotą, na pół drabiniastemi wozami, gdy takowe Moskale na polu uchwycili, a ludność wszędzie o więźniach pamiętała.
Na trzy kilometry przed Kielcami ustawiono nas w szeregi, a około cmentarza czekał na nas pan generał ze swym sztabem i muzyką pułkową.
Zatrzymano nas przed nim i znowu zapominając o innych, przedstawił mię swemu sztabowi jako: „czarnego niewdzięcznika, komisarza, naczelnika, którego