Strona:Bolesław i Józefa Anc-Z lat nadziei i walki.djvu/065

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w tyle pomimo razów, dawanych przez Moskali i koniom i woźnicom.
Podziwiać należało wytrwałość żołdactwa, które kłusem przynajmniej 8 kilometrów biegło!
Gdyśmy wyjechali na polankę Cisowską (z półtora kilometra średnicy), już niebo na wschodzie się zaróżowiło i mogłem widzieć zdaleka kolumnę biegnących Moskali na prawo ku wierzchołkom wysokich topoli, wyłaniających się z zasłoniętej doliny rzeczki. Te topole, otaczające kościół i plebanię, złudziły ich, przedłużając drogę do dworu, który skromnie leżał dalej w dolinie nad tym samym strumykiem przy krawędzi preciwległego lasu. Kozacy polecieli do topoli, za nimi i piechota, a potem wracać musieli, co dało Boguszowi więcej czasu do odwrotu.
Gdym już dojechał do bramy folwarku, raczej, dworu, zobaczyłem następującą scenę: Moskale wybijali okna, łamali drzwi i meble, pierze z poduszek wypełniało powietrze, jak i krzyki kobiet o litość błagających. Na podwórzu spostrzegłem trzech powstańców Bogusza, którzy, wracając z pikiet, wpadli w ręce wroga. Rzucili oni broń, poddając się, a Pleskaczewskij słowami: „bez poszczady rebiata“, ich śmierć zadekretował.
W jednej chwili bagnety, kolby, lufy karabinów, spadły na nich, i w mgnieniu oka zostały tylko nagie, skrwawione ich ciała!!!
Tylko częściowo mogłem to widzieć z za bramy, siedząc na moim chlebie, a serce ze zgryzoty bić mi przestało...
Raptem jeden z moich stróżów, poczuwszy krew i rabunek swoim tygrysiem węchem, pobiegł zbliska to widzieć i powrócił wściekły, że inni a nie on zdobyli buty i ubranie ofiar.