Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Długie ogony, co więcej, nie tylko przyczyniają się do zatrucia powietrza i zamącenia spokojności publicznej, ale nadto przeszkadzają powstaniu całkiem nowej a użytecznej instytucyi.
Mamy tu na myśli proponowany ogród Zoologiczny, na który nikt nie składa pieniędzy, sądząc bardzo sprawiedliwie zresztą, że dla małej Warszawy dwa Zwierzyńce byłyby niepotrzebnym zbytkiem.
Tym, którzy czuliby się dotknięci połączeniem nazwy zwierzyńca z ogrodem Saskim, na uspokojenie możemy dodać, że nie idzie nam o ten jeden wyłącznie tytuł. Zwierzyniec nasz saski równie sprawiedliwie mógłby się nazywać pokojem dziecinnym, w którym młode latorośle na każdem miejscu mogą jeść, spać, biegać, grać w piłkę, a zarazem wykonywać czynności, wprawdzie pożądane dla rolnictwa, ale nie kwadrujące ani z kwiatami, ani z ławkami, ani nawet z posągami publicznego ogrodu. W prawdzie to co napisaliśmy teraz, może się komuś wydawać mniej eleganckiem, ale nie zapominajmy, że nierównie mniej eleganckiemi są dowody naiwnej prostoty dzieci, a jednocześnie niedbalstwa ich nianiek, guwernantek i matek.
Oto wszystko, co moglibyśmy powiedzieć na rachunek Saskiego ogrodu, któremu miłośnicy sadownictwa zarzucają, że nazbyt krótko przystrzyga swoje krzaki, a nadewszystko drzewa. Lecz trudno, elegant to starej daty, grozi mu łysina, musi więc uciekać się do nożyc. Spytacie może, dlaczego pierwej o pomadach nie pomyślał?

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·