Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/403

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i z wysokości katedry profesorskiej roniąc szczytne słówko: „Łżesz!“ dowiódł, że i w jego sercu kiełkują owe demokratyczne zasady, które my zwykle obok prenumeraty wywieszamy na naszych sztandarach. Nie zabijaj więc kolega reputacyi człowieka, który może jeszcze przejść do naszych szeregów. My, demokraci, mamy między sobą zbyt wielu ludzi niepiśmiennych; jakże więc miło nam będzie pochlubić się kiedyś nabytkiem, który nie tylko posiada sztukę dość gładkiego pisania, ale nadto: umie dobrze przeczytać to, co napisał, a co w naszem demokratycznem kółku nie jest rzeczą tak znowu zwykłą.
Z tych powodów proponuję koledze Z. kompromis. Ja zgadzam się na to, że odczyt pana T. sprawia wrażenie „przyjemnych komunałów“ — że pełno w nim „porównań pospolitych“ (p. Z. używa tylko niepospolitych), że głos mówcy „monotonnie falujący usiłuje ukołysać wyobraźnię słuchacza, przy pomocy sztucznie poustawianych efektów“ — że wreszcie poglądy jego są „znane“ (kto, albo co u nas nie jest znanem?), zgadzam się więc na wszystko, ponieważ taka jest opinia nieomylnej mamy: Gazety Handlowej, a zapewne i wujaszka: Przegląda Tygodniowego. Ze swej zaś strony prosiłbym szanownych kolegów, aby uznali wraz ze mną, że jednak, mimo tak straszne wady, p. Tarnowski jest bardzo miłym i pożądanym prelegentem i że Warszawa nicby nie straciła, posiadając w murach swych kilku podobnych mówców.
Czuję przecież, jak niesłusznem jest ostatnie moje pragnienie. I czy podobna myśleć nawet