Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/364

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ten Rafał nie jest wujaszkiem z Ameryki, ale ojcem Tadeusza i przytem pijaczyną, co mu jednak nie przeszkadza, a może nawet pomaga (w opinii autora), pełnić funkcyę posła. Ledwie wpadł między kłócących się, wnet zawiadamia ich, że „nie pozwoli“ na emancypacyę chłopów, którą właśnie ogłosili francuzi. Dowiedziawszy się jednak o przedmiocie sporu między synem i Andrzejem — „pozwala“ w następnej zaraz chwili znieść poddaństwo i w charakterze organu władzy z ramienia rządu francuskiego, odczytuje pierwszy artykuł kodeksu, czy manifestu, na mocy którego Kazimiera jest wolną.
Potem wszyscy, a więc niewyraźny Tadeusz i nikczemny Onufry i gorszy od niego Andrzej, ruszają na wojenkę. Zdaje się, że tylko nietrzeźwy Rafał zostaje w domu, celem wprowadzenia w życie ustawy, na którą „pozwala“ i „nie pozwala.“
Taki jest szkielet utworu dramatycznego, po który utalentowany autor skoczył w odmęt, aż na 65 lat głęboki. Chciał prawdopodobnie wyszukać tam perłę, trafił jednak na garść błota i tę rzucił na głowy swemu najbliższemu otoczeniu.
Kwestyi bowiem nie ulega, że w epoce owej byli i panowie Andrzeje i Rafały i Onufrowie — lecz obok nich byli inni w znacznej większości. Dlaczego autor z grobu niepamięci wydobył podobne indywidua, dlaczego między nimi umieścił dzisiejszą emancypantkę?... trudno zgadnąć. Gdyby autor w taki sposób ilustrował historyą wszystkich społeczeństw, wówczas ci, którzy uwierzyliby jego natchnieniom, wyparliby się niezawodnie nietylko herbów, ale nawet ludzkiego swego pochodzenia