Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/308

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale bo to prawda!... — droczy się dalej panienka. — Przecie pamiętam, jak pan latał za mną, kiedym po bułki latała z wieczora...
...Wchodząc tu, wszystkiegom się spodziewał. I tego, że mnie stróż nazwie jaśnie panem i tego, że mnie posądzą o chęć obrywania mosiężnych klamek i tego, że z powodu opłukiwania konewki, wyleją mi z piętra wodę na głowę... Lecz tego, żeby przedstawicielka płci słabszej ośmieliła się w tak dwuznacznych barwach pojmować moją niewinność i szacunek dla własnej godności — nie przypuszczałem nigdy!...
Rzuciwszy tedy na interlokutorkę spojrzenie, któregoby mi pozazdrościł Cezar upadający pod nożami spiskowców — cofam się i odchodzę aż do sieni trzynastej.
Tam znowu stoi panienka.
— Czy nie wie panienka, gdzie tu pan Cybuchowicz mieszka?
— Jestem biedna podróżna... Trzy dni nic w pysku nie miałam... Spaliłam się tydzień temu... Litościwa osobo!... wesprzyj nieszczęśliwą sierotę.
— Mogę ci wyrobić darmo jedno ogłoszenie w Kuryerze, ale teraz nie mam drobnych — odpowiadam i rejteruję do sieni ósmej.
— Czy nie wie panienka, gdzie tu pan Cybuchowicz mieszka?...
— Dy... dy... dy... dy!... — odpowiada osoba z dzikim wyrazem twarzy.
Ta wie na pewno i powiedziałaby chętnie, na nieszczęście jest od urodzenia głuchoniemą!