Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/296

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
10 Listopada.
O emancypacyi. — Wystawa w Muzeum. — Małe niedogodności kamieniczne. — O potrzebie kanalizacyi. — Damy litościwe i damy ambitne. — Bajka dla niektórych kupców.

Powiadają, że pewnego razu, koń, przejrzawszy się w czystym jak kryształ strumieniu, uczuł niewymowny wstręt do własnej postaci i jął gorzko złorzeczyć losowi.
— Co ci to?... — pyta Jowisz.
— Zrozpaczony jestem własną brzydotą! — odpowiada koń. — Nogi mam zbyt krótkie, grzywę nie osobliwą, grzbiet nie nadający się do jazdy wierzchem... Przeklęty dzień, w którym ujrzałem światło!
Wobec podobnych objawów lekkomyślności, Jowisz uczuł, że mu się żółć rozlewa; milczał wprawdzie, jak nakazywała godność, lecz stworzył wielbłąda i postawił go przed oblicznością końską.
— Gwałtu! — wrzasnął koń — cóż to za poczwara?
— Widzisz ośle! — odparł Jowisz — takim byś był, gdyby nie miłosierdzie moje...
Odtąd koń, ujrzawszy wielbłąda, wstydzi się i pierzcha.
Był czas, że ród niewieści (nie w Warszawie wprawdzie, ale w świecie) bardzo natrętnie jął dopominać się o przywileje męskie.
— Ja chcę być doktorem! — mówiła jedna dama, tupiąc nóżką.
— No!... dlaczego nie zrobicie mnie jenerałem? — pytała ze łzami druga.