Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do malarstwa i popęd do muzyki, która posiada własność łagodzenia dzikich obyczajów!...
— Przepraszam was, moi: błogosławieni, wyznawcy, męczennicy — ja nie tego chcę, ale tego:
1. Żeby każdy obywatel płci męskiej lub żeńskiej, posiadał choćby elementarne ukształcenie, znał jakąś specyalność, miał robotę, kilkadziesiąt rubli oszczędności i świadectwo, że życie swoje ubezpieczył.
2. Aby każde przychodzące na świat dziecko, miało zabezpieczony fundusz na edukacyę i na opędzenie pierwszych potrzeb naówczas, gdy samo pracować zacznie.
3. Aby wybudowano szpital dla tych wszystkich mazgajów i niedołęgów, którzy zmarnowawszy siły, nie nauczyli się żyć, mącili w głowach ludziom przytomnym i w końcu, na starość, ujrzeli się pozbawionymi kawałka chleba.
Kapitał, to nawóz, na którym wyrasta sztuka, moralność, nauka i inne szlachetne kwiaty natury ludzkiej. Kto ma pustą śpiżarnię, niech z ogrodu wyrzuci róże, rumianki i inne głupstwa, i niech natomiast posadzi kartofle. Pani Patti i tym podobne geniusze, to jadło nie dla nas; delektując się nimi, krzywdzimy i ośmieszamy społeczeństwo; skoro zatem nie stać nas na zamorskie słowiki, słuchajmy świergotania naszych domowych wróbli i myślmy raczej, aby nam to biedactwo nie pomarło i nie pomarzło!
— Ale — powie ktoś — dlaczegoś się acpan wcześniej nie odezwał z morałami? Dziś już zapóźno, słowik wyjechał i pieniędzy nam nie wróci.