Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

urodził, czy kogo nie okradli wreszcie?... Gdzie tam! Nikt nic nie wie, nikt nic nie słyszał i niczego się nie domyśla, znarowiony koncept nie przychodzi także do głowy, a tu pilno, a tu o numer już się dopytują!...
Blizki rozpaczy redaktor chce w ostateczności zapełnić miejsce bardzo oględną pogłoską o własnej chorobie, gdy wtem jeden z roznosicieli odzywa się do drugiego:
— A co? nie byłeś tam na Pasternakówce?...
Usłyszawszy to, desperat siada i pisze:
„Pasternakówka, ta kapryśna rzeczka, o wylewie której donosiliśmy przed kilku dniami, dziś stanowczo opadła i stała się podobną do czekoladowego paska...“
Napisano, wydrukowano, numer się nie spóźnił lecz biedny redaktor na dobre stracił humor. Chodzi tylko z kąta w kąt i mówi:
— Żono! palnąłem głupstwo...
— Jakie, mężulku?
— Powiadam ci, napisałem taki artykuł: „Pasternakówka, ta kapryśna rzeczka“ i t. d.
A po chwili znowu:
— Ojcze, palnąłem głupstwo, wymydlą mnie...
— Za co, synku?
— Powiadam ojcu, napisałem taki artykuł: „Pasternakówka, ta kapryśna“ i t. d.
Mija dzień, redaktor chodzi jak struty, żona jego chodzi jak struta, służba jak struta, dzieci chodzą też jak potrute. Mija drugi, trzeci, czwarty... Wreszcie nadeszły pisma z Warszawy.