Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Odczep się ode mnie, pójdę bowiem na wystawę sztuk pięknych, aby tam, obmywszy skalane serce w łazience ideału, ogrzać je następnie przy muzach, jeżeli nie wiecznie młodych, to przynajmniej doskonale na swój wiek zakonserwowanych.
Jakże tu błogo, a nadewszystko jak cicho!... Nie słyszę głębokich zdań kawiarnianych krytyków, którzy sądzą, że dość jest przyłożyć zwiniętą w trąbkę pięść do oka, aby uzyskać prawo wyrokowania o dziełach sztuki. Nie słyszę miłego gęgania wesołych panienek, które w pensyonarskiej naiwności wyobrażają sobie, że każda z nich mogłaby figurować na wystawie, gdyby jej dziesięciorublowy kok i zadarty nosek oprawiono w wyrzynane ramki!...
Niemen wreszcie, porywający Wiliją, nie potrzebuje wstydzić się swej nieco przydługiej prawej nogi, pewny, że taki jak ja profan nie dostrzeże tego defektu.
Wchodzę do sali rzeźb. Wielki Boże! biust z niemożliwym a jednak prawdziwym nosem, patrzy przed siebie tak, jakby wilka zobaczył...
Biust. Jak się masz, ty trajkotko!
Ja. Ścielę się do postumentu szanownego pana...
Biust. Cóż to, słyszę, żeś się nad moim nosem natrząsał?... Nigdy jak uważam, nie przeglądałeś się w lustrze.
Ja. Mój panie! trzeba ci wiedzieć, że jedna z naszych artystek nazwała mnie młodym człowiekiem dość przystojnym, a opinia dam...