Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ptactwo śpiewające. Nam zostały obecnie tylko latarnie Dessauskiego towarzystwa, wrony w alejach ogrodowych, tudzież opera włoska w Wielkim teatrze.
Przez pewien czas mieliśmy takie błoto, że piszącemu przyszły na myśl złowrogie dni potopu. Zdawało się, że lada chwila na jednym z głównych placów dobrego miasta Warszawy ukaże się Noe z arką, w celu uzupełnienia swej licznej kolekcyi zwierząt nieczystych.
Noe jednak nie przyszedł, a tymczasem dekoracya potopowa zmieniła się na podbiegunową. Dziś bowiem mamy śnieg i lód w takiej obfitości, że fabryki wyrobów ochładzających zagrożone są bankructwem.
Ogony u sukien znikły, a wraz z nimi i kurz w saskim ogrodzie. Na wysokich kozłach dobrze urodzonych powozów ukazują się woźnice z bajecznymi kołnierzami na karkach i parasolami w rękach.
O pewnym roztargnionym woźnicy opowiadają że gdy pani wezwała go o podanie na kilka minut parasola, ów podał jej bat, a parasolem chciał konie podciąć. Fakt ten zasługuje na staranne odnotowanie.
Ponieważ obecnie przechodzimy epokę lodową, a komisya sanitarna zacznie niedługo oczyszczać chodniki, dobrze by więc było, aby czynności tej nie wykonywała za pomocą żelaznych drągów, wobec których nic się nie ostoi. W europejskich miastach lód wybornie niszczy się przez posypywanie go solą morską, który to środek pisma nasze