Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

długim nosem. Jeżeli artysta do nosa dorobi odpowiednią tabakierkę, publiczność stanowczo nie będzie mogła odwiedzać sali malarskiej.
Przed stojącym w kącie Apolinem Belwederskim dostrzegam całą pensyę. Przełożona sądzi, że dziś już figurze tej panny przypatrywać się mogą bez niebezpieczeństwa, ponieważ bożek ubrał się w długi do stóp szlafrok z kurzu i pajęczyny.
Dla uwydatnienia piękności obrazu pod tytułem „Zaćmienie,“ Towarzystwo umieściło go znowu za piecem. Zaczynam wierzyć, że malowidło musi być arcydziełem, spotkała je bowiem dola, podobna do losu nagrobka Moniuszki.
Pan Chełmoński wystawił kilka nowych obrazów. Widok jednego z nich podsuwa mi na myśl pewną receptę:
Weź czworokątne płótno, górną część zamaż berlinerblauem, dolną ekstraktem z brudnej ścierki, a będziesz mieć krajobraz a la Chełmoński. Osadź na nim chłopa tyłem do publiczności, parę figlujących psów, pociągnij to wszystko lekkim werniksem olbrzymiego talentu, a będziesz mieć noc letnią.
Kto jednak chce się przekonać, jakim doskonałym obserwatorem jest p. Ch. niech się przypatrzy jego „Jesieni.“ Co ten wicher jesienny nie wyrabia z dymem i ze studziennym drągiem, — jak poddmuchuje chudego i skulonego psa!...
A jak się tam świeci w chałupie!...
Nie jestem tylko pewny, czy pan Ch. zna dobrze konstelacye, a także czy jego dwa czarne, wierzgające rumaki („Zamieć śnieżna“), nie przedziurawiły już płótna i nie nadwerężyły murów