Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żdżąc jedną z tych pieśni, którą gwizdali majtkowie Phoenixa, podczas operacyi wykonywanej na jednym z ich kolegów na piętnastej armacie od przodu.
Oburzenie moje nie miało granic.
— Sir! — zawołałem do starego Adams’a, który spokojnie żuł prymkę — czy wiesz, skąd syn twój wziął trzy dolary?
— Musiał je zarobić, ponieważ, o ile mi wiadomo, jeszcze nie gra na giełdzie i nie kradnie — odpowiedział flegmatycznie ojciec.
Zdumienie moje nie miało granic, siadłem więc przy starym i spytałem:
— Powiedz mi, mój sir, jak się to dzieje, że wasze dzieci już w tak młodym wieku są handlarzami?
Amerykanin zmienił prymkę, począł się huśtać na klasycznym fotelu z biegunami i odparł:
— Jak tam z innemi dziećmi, nie wiem; co zaś do mego Toma, to jeżeli mnie pamięć nie zawodzi, robiłem z nim tak.
Zaledwie zaczął mówić po angielsku, tłomaczyłem mu, że na świecie nic darmo nie przychodzi. Za powietrze i wodę płacimy gospodarzowi komorne, za stoły i krzesła stolarzom, za mięso rzeźnikom i t. d. Opowiadałem mu zaś tak długo, aż pewnego dnia roztropne to dziecko, znudzone widać jednostajnością moich wykładów, zapytało mnie:
— Sir Adams ojcze, powiedz mi, a skąd ty bierzesz pieniądze?