Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ta rączka, która największy kielich nalewa i najlepiej urządzone zrazy podaje!
O śpij, śpij pod szmaragdową murawą, obok przeczystego źródła, Chloe, piękna pasterko, któraś Dafnisowi swojemu kładła na głowę wieniec z róż i tuczyła go jagodami w szumiącej zebranemi dąbrowie! O śpij, Chloe, i nie budź się, albowiem choć rumieniec twój zawstydza blaski wschodzącego słońca, choć twoja pierś przypomina śniegiem pokryte wulkany, choć gęste sploty twych włosów wystarczyłyby ci za najpiękniejsze odzienie, bogatsze od królewskiego płaszcza, mimo to jednak na wiek wieków pozostałabyś starą panną. W rzeczach miłości bowiem, o Chloe! cały kosz najdojrzalszych jagódek nie wytrzyma konkurencyi z porcyjką lada niedosmażonego befsztyku, popartą przez ćwierć buteleczki prawdziwego angielskiego porteru!...
Śpij zatem, Chloe, a jeżeli kiedy się ockniesz, niech pierwsza myśl twoja pobiegnie nie ku błękitowi niebieskiemu, nie ku skrzydlatym ptaszkom, nie ku polnym kwiatkom, zdobnym w brylanty rosy, ale raczej ku owej szkole kucharek, w której anioły ziemi uczą się dobrze jeść gotować!...

Miłości! takieś rozmarzyła mnie,
Takieś rozkołysała duszę,
Że aż... do Semadynie-
Go na czarną kawę iść muszę!...