Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Do pisania felietonów potrzeba wrażeń; jakich zaś wrażeń dostarcza nasze życie miejskie, posłuchajcie.
Godzina 7 rano. Spoczywam na krwawo zapracowanych laurach i „śnię,“ jak mówią nasze początkujące poetki. „Śnię“ tedy i wyobrażam sobie, że progresyści powiatu Miechowskiego pakują mnie w kocioł napełniony smołą, siarką i asafetydą, a ogrzany wszystkimi kompletami Wieku, Gazety Polskiej i Kuryera Warszawskiego. Gorąco niesłychane... woń nie do naśladowania!... O święci Miechowscy, ulitujcie się nad biedną duszą moją!...
Zrywam się na równę nogi... pot okrywa mi ciało... Spoglądam na termometr, 23 stopnie Reaumura...
Wychylam się za okno — stróż obsypuje szczerbate brzegi rynsztoka anti-cholerycznym proszkiem. Ach!...
Następują: modlitwa poranna i śniadanie.
Godzina 9. Katarynka gra mazura Lewanowskiego. To mi przypomina, że p. Lewandowski był portretowany w Musze, i że jedzenie raków, którem uczczono przejście Muchy na Nowolipki, nie należy do najłatwiejszych zajęć.
Godzina 10. Moja sąsiadka z góry poczyna wyśpiewywać gamy:
A... a... a... a... a...
Z tych wszystkich A, pierwsze jest tak grube, jak bernardyński kanafarz, a ostatnie tak cienkie, jak sekretarz redakcyi Kuryera Warszawskiego Mało tego (jak powiadają u nas), każde bowiem z tych A powtarzają wszystkie dzieci, bawią-