Strona:Bolesław Londyński - Tryumf słońca.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

plutkie, przyświecało Ziemi, a ludzie poili się jego zbawczym blaskiem.
We środę zjawiło się wcześniej, bo jak powszechnie wiadomo, ze Słońca ranny przecie ptaszek!
Wtem, ledwie że ludzie jęli iść do pracy, zerwał się wiatr niesłychany. Okna wypadały z zawias na ulicę, kurz wzbijał się w górę i tumanami piasku zasypywał oczy. Ludzie chowali sie pod domy i dachy.
Nagle, mrok zapadł. Na niebie ukazały się czarne chmury i szły gromadnie na Słońce.
Otóż są przy niem, otóż murem stają!
Słońce, spostrzegłszy, że rady nie da, cofnęło się i znikło.
I oto maleńkie, potem coraz większe i gęstsze, sypkie nieomal, jęły sfruwać na Ziemię Płatki śniegu.
„Śnieg pada, źle! W piecu trza palić“!
Tak ludzie biadać poczęli.
Dalejże za węglem.
Ba! Skąd go brać jednak. Po wiel-