Strona:Bohdan Dyakowski-Z puszczy Białowieskiej 1908.pdf/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie trwały długo. Teka znalazła się na ziemi, a kapelusz na krzaku lauwiny. Przy sposobności obejrzano odcisk potężnego cielska żubra na miękkim, wilgotnym mchu.
— Cóż to za zapach taki mocny i nieprzyjemny? — pytał Józio.
— To zapach piżma, który wydzielają z siebie żubry, a którym tu przesiąkł widocznie mech, służący im na posłanie.
Po tej przygodzie odpadła już chętka do snu; ruszono więc dalej do głównego celu dzisiejszej wycieczki, do uroczyska „Starej Białowieży“.
Posuwano się ku północy, mniej więcej równolegle do biegu Narewki, ale nie szeroką utartą drogą, lecz lasem, przez gąszcza, bagienka, zwały drzew, nieraz tak potężnych, że tworzyły rodzaj barykad, i wędrowcy nasi stawali przed niemi niepewni, jak przebrną na drugiej strony takiej barykady. Wdrapać się na nie można było, ale trudno ręczyć, czy się nie zapadnie w spróchniałą głąb drzew, jak się to przytrafiło Julkowi w ucieczce przed żubrem. Zwalczono jednak wszystkie przeszkody: przebrnięto bagna, zwały