Strona:Bohdan Dyakowski-Z puszczy Białowieskiej 1908.pdf/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Po godzinnem czekaniu ruszano w dalszą drogę. Słońce już wstało, przez okna otwarte dolatywał świeży, ranny powiew, na zbożach i trawach perliła się rosa, chwilami dolatywał śpiew skowronka, a pociąg miarowo stukając po szynach, pędził przed siebie.
Chłopców sen zupełnie odleciał: chłonęli w siebie orzeźwiające powietrze i rozglądali się po okolicy. Julek zaproponował nawet Józiowi, aby wziął się do fotografowania, ale ten odrzekł z powagą, że słońce jest jeszcze za nizko, aby można było robić momentalne zdjęcia, a z wagonu nie da się przecie zrobić innych.
Janek zabrał głos:
— Za parę godzin ujrzymy już puszczę Białowieską. Skorzystam z czasu i opowiem wam nieco o tym zabytku dawnych czasów, o tej największej dziś w Europie puszczy, najokazalszej pozostałości odwiecznych lasów, o których powiada poeta:

Puszcza szumiała od ptactwa i zwierza
I z Bogiem jeszcze nie było przymierza,
Nie było także puszczą żadnej drogi.