go mieć równym, nigdy wyższym. Oto straszny wzór, jak w narodzie podbitym, słowo „niesłuchać“, naturalny wykwit niechępi ku najezdniczemu rządowi, z łatwością potem obraca się przeciw wszelkiej władzy, i jak to pojęcie znarowione staje się jajkiem anarchji, a w skutku zguby podobnej samobójstwu człowieka, co tonąc z wody się ratuje, a w głąb ciągnie człowieka ratującego. Rząd Grecki czuł się zniewolonym do przesłania nowych kilku nominacji, wolał milczeć jak drażnić. Wtem przyszła wieść o zbliżeniu Seraskiera Mustai. Botzaris korzystając z tego jak wielki mąż, wyższy o cały maszt okrętowy od zaściankowych zawiści, zebrał wszystkich dowódców i w oczach ich podarłszy w drobne kawałki swą nominację, zawołał: „U wroga szukać nam tych dyplomów! Pojutrze obaczym, który z was najgodniejszy.“ I z 400 Palikarami opuścił miasto. Nazajutrz wszystkie oddziały pod grozą niebezpieczeństwa z nim się złączyły. Zamiarem Botzarisa było wstrzymać Turków, zanim dojdą do Missolonghi. Jednym z tych błyskawicznych pochodów, których szybkością wsławili się Grecy i stąd niejedne odnieśli zwycięztwa. Marko przybył na granicę kantonu Karpenitzi przez wąwozy gór Plocapari, kiedy Turcy wysuwali się z drugiej strony Kalidromu. Grecy ukryci w lasach dali im rozbić namioty. Botzaris uznał niepodobieństwo zmierzenia się z 14.000 ludzi, będących tylko poprzednikami Seraskiera. Ten stan trwał dobę. Grecy rozeksaltowani hydrą niebezpieczeństwa, to znów przerażeniu ulegający, błądzili w tych lasach miotani najoporniejszemi uczuciami, jednak na wszystko gotowi. Ich wódz jeden tylko zachował tę nieustanną równowagę i spokój, jaki mieszka w wielkiej duszy, gdy ta raz co postanowiła. List jego pisany do lorda Byrona d. 18. sierpnia 1823, tego usposobienia dowodzi. „List wasz, i list Ignazja (metropolita Arty, opiekun rodziny M. Botzarisa) przejęły mnie najżywszą radością. Wasza Ekscelencja jesteś właśnie mężem, jakiego nam potrzeba. Niechaj cię nic nie wstrzymuje od zbliżenia się w tę okolicę. Wróg liczny grozi nam, ale za pomocą Boga wszechmogącego i ludzi jego łaski, takich jak Wasza Ekscelencja, potrafimy mu się oprzeć. Tego wieczora już będę miał spotkanie z korpusem albańskim. Pojutrze zaś z tymi, co w mym obozie najprzedniejsi, wyjadę na spotkanie waszej Ekscelencji. (Avec les hommes d’elite, audevaut de Votre Excellence.) Nie spóźniaj się! Dzięki ci za dobre wyobrażenie jakie masz o nas, i tuszę, że go nie zatracisz!“[1]
Napisawszy te słowa, uczynił wycieczkę, o której wspomina jako o bagateli (j’aurai quelquechose à faire contre las Albanais)[2], a która była ni mniej ni więcej jak ofiarą jego życia i wyzwalaniem ojczyzny. Wśród zajęć dnia miał on kilkakrotnie smętne przeczucie śmierci.
Aleksander Sutzo, autor historji powstania greckiego, opowiada, że z zapadnięciem zmierzchu nocnego, Botzaris oddalił się od swoich i zagłębił się w marzącą zadume. Tussas, krewny jego, dojrzał go płaczącego i nie śmiał badać przyczyny. Marko zaś spostrzegłszy go, wyciągnął doń rękę i rzekł: „Jakże ciężką jest powinność moja! Zlecam tobie moją Chryzeis i moje dzieci!“
Nazajutrz do świtu idąc na Karpenitzi, Grecy przeszli przed wschodem słońca wioskę Silitza,